Zamknij Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.
FED 2025

GP Emilia Romagna

Dominacja Verstappena i piękne przypieczętowanie wyścigu nr. 400 Red Bulla w Formule 1. 

Zacznijmy jednak od przykrej informacji. Prawdopodobnie był to ostatni wyścig na torze Imola. Szefostwo Formuły 1 kilka tygodni temu stwierdziło, że dwa wyścigi w jednym państwie to za dużo, najprawdopodobniej zapominając, że mamy aktualnie trzy wyścigi w Stanach Zjednoczonych. Chcą w ten sposób odpowiedzieć na rosnące zainteresowanie ze strony wielu państw na organizację takiego wydarzenia (np. Tajlandia). Prawda jest taka, że los Imoli jest niepewny, a jeśli nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze (tor ten mieści najmniejszą ilość kibiców w całym kalendarzu). Nie pomoże nawet bogata historia tego miejsca. Myślę, że jeśli dojdzie do wykreślenia Imoli z kalendarza F1, to będzie to duża strata dla tej serii wyścigowej. 

Zostawmy sprawy wewnętrzne i przejdźmy do rzeczy, czyli - kwalifikacji. Nie obyło się bez wypadków oraz kontrowersji. Na swoim pierwszym przejeździe pomiarowym Yuki Tsunoda, przesadził z agresją. Podbił samochód na krawężniku w zakręcie nr 5 i stracił nad nim panowanie. Kilka metrów przeleciał do góry nogami i zatrzymał się w barierkach. Na szczęście kierowcy nic się nie stało. Zapewne ucierpiała tylko duma, bo pogoń za dorównaniem Maxowi skończyła się fatalnie. Ucierpią także fundusze Red Bulla, które zamiast na kolejne poprawki poszły w odbudowę bolidu Tsunody. Yuki zalicza kiepski debiut w barwach nowego zespołu i pojawiają się głosy, że może na tym skorzystać Isack Hadjar. Faktycznie Francuz prezentuje się bardzo dobrze, ale jego awans (z zespołu juniorskiego) to byłaby moim zdaniem, jeszcze gorsza decyzja niż zatrudnianie Lawsona. Niech tempo rozwoju kariery Hadjara pozostanie zrównoważone. Na razie ma swój czas na rozwój i adaptację, a na wysokie wyniki jeszcze przyjdzie pora. 

Jeśli już mówimy o zespołach lubiących żonglowanie kierowcami, warto przyjrzeć się Alpine. Z całą pewnością udało im się zdominować zeszłotygodniowe nagłówki, a z kwalifikacjami na Imoli było nieco gorzej. Głównym obiektem zainteresowań był oczywiście Franco Colapinto. Argentyńczyk dał się zapamiętać jako obiecujący młody kierowca z tendencją do dużego ryzyka, co nie zawsze kończyło się dobrze. Na Imoli debiutował jako kierowca Alpine, po tym jak zastąpił Jacka Doohana. „Jeśli będzie jeździł szybko, zdobywał punkty i się nie rozbijał, będzie jeździł wiecznie” – mówił Flavio Briatore, dementując informacje, że kontrakt Argentyńczyka ma być podpisany tylko na pięć wyścigów. Franco chyba chciał dodać od siebie nieco pikanterii i sprawdzić prawdomówność swojego szefa – rozbił się w pierwszym segmencie kwalifikacji. Podobnie jak w przypadku Tsunody, tu też na szczęście ucierpiał tylko bolid i duma kierowcy. Colapinto na pewno będzie miał teraz z tyłu głowy, że nie może jeszcze raz zaliczyć takiej wpadki. Nie zawiódł nas za to realizator transmisji, który od razu po pokazaniu rozbitego bolidu Colapinto, zaprezentował nam delikatnie uśmiechniętego Doohana spacerującego po paddocku.

Nie tylko szefostwo i mechanicy zespołu Alpine mogą mieć pretensje do Argentyńczyka. Oliver Bearman „dzięki” niemu, nie dostał się do Q2. Wszystko to przez czerwoną flagę i niejasności, w którym dokładnie momencie została ona wywieszona. Sędziowie na analizie całej sytuacji spędzili ponad 10 minut i decyzji nie ogłosili. Do Q2 awansował Gabriel Bortoleto. Jest to kolejna sytuacja w tym sezonie, kiedy praca sędziów nie jest skoordynowana i kosztuje zawodnika lepszą pozycję startową. Z perspektywy widza (siedzącego na kanapie i oglądającego wnikliwą analizę komentatorów) wyglądało na to, że to kierowca Haasa powinien przejść do kolejnego etapu kwalifikacji. 

Wiadomo jest od początku sezonu, że kwalifikacje to kluczowy element weekendu wyścigowego. Na Imoli jest tak szczególnie ze względu na charakterystykę toru: mało miejsc do wyprzedzania, niska degradacja opon i wąska nitka. Start z pierwszego rzędu oznacza, że automatycznie kierowca walczy o zwycięstwo. Dlatego tak dużym rozczarowaniem był brak Ferrari w top 10. Nie na taki występ liczyli w swoim domowym wyścigu. Kwalifikacje zakończyły się zwycięstwem Oscara Piastriego, który o włos wyprzedził Maxa Verstappena.  Top 3 uzupełnił George Russel, który po raz kolejny pokazał, że jest cichym bohaterem tego sezonu. Red Bull już w sobotę mógł poważnie myśleć o drugim zwycięstwie w tegorocznej kampanii. Wystarczy zaliczyć dobry start, ale jak pokazało doświadczenie z Miami i Arabii Saudyjskiej Piastrii umie się bronić i nie stosuje półśrodków. 

Tak jak wspomniałem wcześniej, Imola jest torem wąskim i ma mało miejsce, które sprzyjają akcji na torze. Nawet jeśli jesteśmy w zasięgu DRSu na prostej startowej, to najmniejszy błąd będzie skutkował wyjazdem na trawę albo żwirek. Także nawet start z drugiego miejsca nie daje tak dużych szans na objęcie prowadzenia jak np. w Bahrajnie czy Austin. Jak wiemy, obecnie w stawce jest przynajmniej jeden kierowca od zadań niemożliwych – Max Emilian Verstappen. Start w wykonaniu Holendra był poprawny, a czas reakcji był minimalnie gorszy od Piastergo przed nim. Do zakrętu nr. 1 udało się Maxowi zablokować Russela. Po świetnym manewrze i mocno opóźnionym hamowaniu objechał Oscara od zewnętrznej. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się, że to się uda. Drobny błąd kosztowałby go cały wyścig. Myślę, że podobnie jak ja, nie spodziewał się tak odważnego ruchu Piastrii. Wyglądało to tak jakby Australijczyk był już przekonany, że ten zakręt jest jego i nic złego się już tutaj nie wydarzy. Dla tych co nie widzieli bardzo polecam obejrzeć cały manewr na powtórkach. 

Przed wyścigiem obstawiałem, że Red Bull może tutaj zaskoczyć. Głównie przez małą degradację ogumienia i trudności z wyprzedzaniem – bardzo podobnie jak na Suzuce podczas GP Japonii. Tam wystarczyło dobrze zarządzać tempem i oponami, a McLareny siłą rzeczy musiały zachować odstęp, żeby nie jechać w brudnym powietrzu, które oponom nie sprzyja. Tu było inaczej. Red Bull po raz pierwszy w tym sezonie zaskoczył McLarena. Max dysponował takim tempem, że bez większych problemów zbudował sobie kilkusekundową przewagę zaraz po starcie. McLaren nie wiedział jak na to tempo odpowiedzieć. Spróbowali strategią, którą przestrzelili. Ściągnęli Oscara na pit stop około dwunastego okrążenia. Liczyli, że Red Bull odpowie tym samym albo że opony w bolidzie Maxa szybko zaczną się starzeć. Potem pod górkę zrobiła im neutralizacja wirtualnym samochodem bezpieczeństwa. Wtedy Lando zjechał na zmianę opon okrążenie przed jej rozpoczęciem. Max zyskał darmowy pit stop i kolosalną przewagę, 20 sekund nad Norrisem i 40 nad Piastrim. Wyścig był nie do przegrania, mimo że McLaren dostał od losu wyjazd samochodu bezpieczeństwa po tym jak Antonelli zatrzymał swój bolid na poboczu – niezbyt udany debiut w domowym wyścigu. Max stracił przewagę, ale zrobił to co umie najlepiej. Świetnie zachował się przy restarcie, a potem zbudował sześciosekundową przewagę nad McLarenami, które zajęły się rywalizowaniem między sobą. Tym razem zwycięsko wyszedł z niej Norris - miał przewagę tempa na świeższym komplecie opon.

Ten występ Maxa i forma bolidu napawa nadzieją, że w tym sezonie nie jesteśmy skazani na wieczną dominację McLarena. Należy też pamiętać o dyrektywach technicznych, które wchodzą w życie za dwa tygodnie podczas GP Hiszpanii. Mają one zakazać elastycznych elementów przedniego skrzydła. Ponoć ma to uderzyć między innymi w McLarena, ale czy tak będzie dopiero się przekonamy. 

Grzechem by było nie wspomnieć o Ferrari na ich domowej ziemi.  Kwalifikacje jak już wiemy poszły im bardzo słabo. Wyścig za to był o niebo lepszy i udało się z Imoli wywieźć całkiem niezły pakiet punktów za miejsca, czwarte (Hamilton) i szóste (Leclerc). Ten pierwszy mówił, że był to dla niego jeden z lepszych wyścigów jakie przejechał. Leclerc zaś wyjedzie z kwaśną miną, bo liczył na znacznie więcej, a plany pokrzyżował mu wirtualny samochód bezpieczeństwa, a potem opór ze strony Albona i ich drobna kolizja w zakręcie nr 1. Po niej Leclrerc dostał polecenie przepuszczenia Alexa w celu uniknięcia kary.

Na koniec będzie o wyżej wspomnianym Albonie i Williamsie. Dla Alexa jest to kolejny fenomenalny weekend, trzeci, który kończy w top 5. Nie ma już w nim śladu Albona z Red Bulla, który mówił przez radio „They race me so hard” z bólem w głosie. Teraz to on stawia twarde warunki i jest liderem w swoim zespole. Oczywiście Carlos Sainz też się dokłada do tego sukcesu, jednak robi to nieco skromniejszym dorobkiem punktowym. Jedno jest pewne, Williams odzyskał stabilność i w końcu ma dwóch bardzo dobrych kierowców w składzie. Jest więc potencjał na jeszcze więcej, a jestem przekonany, że Sainz się jeszcze obudzi. Obecnie zajmują piąte miejsce w klasyfikacji konstruktorów, a łączny dorobek 51 punktów (zdobyty w siedmiu wyścigach w tym sezonie) to tylko o 2 punkty mniej niż na przestrzeni łącznie trzech poprzednich sezonów (2022-2024). 

Czy Williamsowi uda się utrzymać formę, czy Max Verstappen sięgnie po kolejne zwycięstwo, czy też Charles Leclrec wygra na ulicach miasta, w którym się wychowywał. Tego dowiemy się za tydzień podczas Grand Prix Monako. 

Kajetan Baranowski
Expert F1

Przeczytaj również
Popularne