Obyś żył w ciekawych czasach
Pod koniec lat 80. przez Europę Wschodnią przetoczyła się pokojowa rewolucja, która doprowadziła do upadku bloku wschodniego. W wyniku tych wydarzeń nazywanych jesienią ludów ostatecznie zlikwidowano Układ Warszawski, a wszystkie oddziały Armii Radzieckiej zostały wycofane ze wszystkich dotąd satelickich wobec ZSRR państw. Wtedy właśnie ponad dwie dekady temu Francis Fukuyama, amerykański politolog i filozof polityczny, ogłosił koniec historii. Z upadkiem muru berlińskiego zatriumfowała liberalna demokracja. To jedna z tez artykułu, który przyniósł Fukuyamie sławę. Historia w sensie politycznego rozwoju ‒ a nie serii zdarzeń ‒ dobiegła kresu. Rozprzestrzenianie się demokracji jest sprawą nieuniknioną. Wygrali bohaterzy pozytywni!
Patrząc jednak dzisiaj na otaczający nas świat, konkluzje mogą być jedynie ponure, następuje errata, widać, że teza o końcu historii i triumfie dobra zostały sformułowane przedwcześnie. Symbolicznie od ataku terrorystycznego z 11 września 2001 roku przeprowadzonego w Ameryce przez Al-Kaidę podstawy światowego porządku zaczynają kruszeć. A wiele się od tego czasu wydarzyło… Druga wojna w Zatoce Perskiej w której bierze udział Polska, egzekucja Sadama Husajna, niekończąca się wojna domowa w Iraku, powstanie Muktady as-Sadra i znany nam epizod z Karbali z polskim udziałem (a dokładnie 17. Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej i 18. Batalionu Desantowo-Szturmowego z Bielska-Białej), Arabska Wiosna ‒ bunt Tunezyjczyków, Libijczyków i Egipcjan, obalenie prezydenta Egiptu Hosni Mubaraka, obalenie i egzekucja prezydenta Libii Mu'ammara al-Kaddafiego, likwidacja Osamy bin Ladena, rewolucja w Syrii, zbrodnie reżimu Baszara el-Asada, klincz Palestyna–Izrael etc., etc.
Niekończąca się historia i mocne jak nigdy siły antydemokratyczne są w natarciu. Aktualnie Władimir Putin, który ‒ łamiąc międzynarodowe umowy ‒ anektował Krym, rozgrywa na Ukrainie rewanżystowską grę, a Państwo Islamskie (IS) rozrywa w strzępy Bliski Wschód i Afrykę, Prezydent Turcji (członka NATO) Erdogan morduje mniejszość kurdyjską ‒ obywateli Turcji, w centrum Europy dochodzi do szokujących i krwawych aktów terroru. A równocześnie zmierzają do nas miliony uchodźców, co niektórzy interpretują jako świetnie zaplanowaną akcję, mającą spowodować dezintegrację europejskich społeczeństw, rozwój radykalnych organizacji i napływ do Europy jak największej liczby imigrantów, w tym dżihadystów. Tygiel wrze! Niespokojnie jest w innych regionach świata, gdzie m.in. Chiny prowadzą coraz ostrzejszą ekspansję, Korea Północna przeprowadziła test bomby wodorowej, a nie wspominamy o mniejszych konfliktach czy też wojnach narkotykowych. Można rzec, że na naszych oczach sama spełnia się starożytna chińska przepowiednia-klątwa: „Obyś żył w ciekawych czasach”…
Na kłopoty... specjaliści
Wszyscy, począwszy od państw, a skończywszy na społecznościach i samych jednostkach, zaczynają obawiać się o swoje bezpieczeństwo, które z definicji jest stanem dającym poczucie pewności istnienia i gwarancje jego zachowania. Jest to jedna z podstawowych potrzeb człowieka. Nic więc dziwnego, że jak to bywało od wielu lat, jest zapotrzebowanie na ludzi, na profesjonalistów, którzy takie bezpieczeństwo mogą zapewnić. Mowa tu o siłach specjalnych, jednostkach specjalnych, komandosach, elitarnych formacjach wojskowych lub policyjnych. Są to formacje przystosowane do wykonywania zadań niekonwencjonalnych, prowadzenia działań specjalnych i nadzwyczaj trudnych w czasie pokoju, kryzysu oraz wojny: antyterrorystycznych, rozpoznawczych, dywersyjnych etc. Najczęściej składają się z małych wyselekcjonowanych grup żołnierzy bądź funkcjonariuszy, świetnie wyszkolonych i nadzwyczajnie wytrzymałych psychofizycznie, używających wyspecjalizowanego uzbrojenia i wyposażenia. Działają na lądzie, wodzie i z powietrza. Gwałtowny rozwój sił specjalnych nastąpił podczas II wojny światowej. Obecnie jednostki tego typu wchodzą w skład sił zbrojnych lub policyjnych większości państw świata.
Polska może poszczycić się jednymi z najlepszych sił specjalnych na świecie. Tradycyjnie, gdy mowa o naszych komandosach, większość osób ma na myśli słynnych cichociemnych z lat drugiej wojny światowej lub GROM. Jednak specjaliści znad Wisły to wbrew pozorom nie tylko GROM. Mamy także kilka innych jednostek do trudnych zadań, które działają na najwyższym poziomie. Najlepszym dowodem na potwierdzenie jakości naszych żołnierzy jest to, że od początku roku 2014 jesteśmy jednym z państw ramowych Sojuszu Północnoatlantyckiego w zakresie sił specjalnych. – Możliwość dowodzenia wielonarodowym komponentem sił specjalnych w operacjach Sojuszu to ogromny prestiż, ale i olbrzymia odpowiedzialność – mówił w trakcie certyfikowania wojsk ówczesny dowódca wojsk specjalnych generał Piotr Patalong. Oprócz Polski wśród 28 państw NATO taką zdolność mają jeszcze USA, Francja, Wielka Brytania, Hiszpania, Turcja i Włochy.
O tym, że polskie siły specjalne cieszą się uznaniem m.in. Amerykanów, może świadczyć to, że jako jedyni z sojuszników mamy trzech żołnierzy, którzy zostali odznaczeni Medalem Dowództwa Operacji Specjalnych USA (USSOCOM), przyznawanym za szczególne osiągnięcia w tego rodzaju działaniach. Są to właśnie Patalong, dowódca Centrum Operacji Specjalnych gen. Jerzy Gut i był nim gen. Włodzimierz Potasiński (zginął w katastrofie w Smoleńsku).
Komandosem przez demoludy
Można odnieść wrażenie, że w okresie między walką cichociemnych a powstaniem GROM-u w dziedzinie wojsk specjalnych istniała próżnia. Tymczasem w ludowym Wojsku Polskim istniały świetnie wyszkolone i uzbrojone formacje, których spuściznę dziedziczą dzisiejsze jednostki, takie jak GROM, komandosi z Lublińca czy Formoza.
Z początkiem lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku w Sztabie Generalnym Wojska Polskiego coraz lepiej zdawano sobie sprawę, jak ważną rolę w przypadku konfliktu zbrojnego między siłami Wschodu i Zachodu będzie odgrywało rozpoznanie strategiczne i operacyjne. Nowe zagrożenie na polu walki stanowiły wówczas rakiety taktyczne wyposażone w głowice jądrowe. Rozpoznanie rejonów koncentracji oraz stanowisk startowych, a w efekcie zniszczenie groźnej broni, zanim zdąży opuścić wyrzutnie, mogło mieć znaczący, jeśli nie decydujący, wpływ na wynik konfliktu. Utworzono wówczas nowe, utajnione jednostki rozpoznania dalekiego zasięgu i dywersji: bataliony rozpoznania radioelektronicznego oraz 48., 56. i 62. Kompanię Rozpoznania Specjalnego.
W 1961 roku, podczas ćwiczeń majowych o kryptonimie „Pomorze”, dokonano pierwszej, zakończonej sukcesem próby wprowadzenia do działań armijnych jednostek rozpoznawczych. Efektem przygotowań, kolejnych prób i eksperymentów było utworzenie w Wojsku Polskim formacji działań specjalnych, a mówiąc precyzyjnie, jednostek dywersji i rozpoznania dalekiego zasięgu, głęboko utajnionych kompanii specjalnych. W rozwijanym na wypadek wojny do szczebla armii Pomorskim Okręgu Wojskowym sformowano 56. Kompanię Specjalną w Bydgoszczy na bazie 1. Samodzielnego Batalionu Szturmowego z Dziwnowa.
Cherlak z astmą wespół ze Specnazem
Kulisy powstania i działalności 56. Kompanii Specjalnej przybliża nam mjr Arkadiusz Kups razem z dziennikarzem Piotrem Bernabiukiem. Arkadiusz Kups karierę wojskową, po ukończeniu Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Zmechanizowanych, rozpoczął w elitarnym batalionie szturmowym w Dziwnowie, na wyspie Wolin. Tam jako dowódca grupy specjalnej realizuje program szkoleniowy, obejmujący wspinaczkę górską, narciarstwo, skoki spadochronowe, płetwonurkowanie, minerstwo, strzelania specjalne i naukę eliminacji. Służbę wojskową kontynuuje w 56. Kompanii Specjalnej, w której później zostaje szefem szkolenia. Wprowadza autorskie metody szkoleniowe, opierające się na zasadzie: „dowódca zawsze idzie pierwszy”, tym samym zasadniczo podwyższając poziom wyszkolenia grup specjalnych jednostki. Na początku lat 90. dla potrzeb jednostek specjalnych tworzy utylitarny system walki kontaktowej, który w założeniu przeznaczony był do szybkiej eliminacji przeciwnika. Korzystając z własnego doświadczenia (koreański Kyoksul, judo, wzorce szkoleniowe SWAT, SAS, Specnaz) i innych systemów walki kontaktowej, opracowuje System Combat. Po rozwiązaniu 56. Kompanii Specjalnej i innych podobnych struktur w kraju trafia do 25. Dywizji Kawalerii Powietrznej, w której zajmuje się szkoleniem jednego z pułków. Rozwija jednocześnie swój system walki, który ewoluuje w stronę technik interwencyjnych, strzelectwa bojowego, technik bezpieczeństwa i innych dziedzin. W celu upamiętnienia rozwiązanej jednostki system przyjmuje nazwę Combat 56. W 1998 r. Arkadiusz Kups otrzymuje z rąk ministra obrony narodowej prestiżową nagrodę „Za niepokorność i odwagę” – Buzdygan.
Słysząc hasło-klucz „mjr Kups”, wiele osób ma skojarzenie „Selekcja”. I jest to skojarzenie celne, bo to właśnie mjr Arkadiusz Kups jest twórcą legendarnego już programu, wycieńczającego tygodnia, który wyłania najtwardszych fizycznie i psychicznie kandydatów do służb mundurowych. Genezą „Selekcji” oczywiście są wcześniejsze doświadczenia charyzmatycznego dowódcy i jego służba w 56. Kompanii Specjalnej. I właśnie o tych przeżyciach, splatających się z trudną historią Polski okresu PRL, możemy przeczytać w wydanej właśnie książce „Mjr Kups o 56. Kompanii Specjalnej”. W opracowaniu jest trochę "Paragrafu 22" i „Przygód dobrego wojaka Szwejka”, czuć też jednak zimnowojenny klimat „Akwarium” Wiktora Suworowa, a wszystko okraszone spojrzeniem na okres Polski Ludowej okiem Barei i Smarzowskiego. Książka pokazuje wojsko nie od strony parad, statystyk i liczb, pokazuje, jak wyglądają działania specjalne, jak tworzy się zespół ludzki, jakie są problemy, pokazuje tych ludzi prawdziwych od kuchni, publikacja jest głównie o osobach, o jednostkach, które tworzyły działania specjalne w naszym kraju.
Czytamy o wybitnych żołnierzach, z którymi pracował Arkadiusz Kups, którzy przeszli przez działania specjalne, którzy dotarli już w wolnej Polsce do wysokich stanowisk, m.in. jak generał Jan Kempara, generał Roman Polko, który przeszedł przez Dziwnów i Lubliniec, dowodził GROM-em, generał Piotr Patalong, który zaczynał w 56. Kompanii Specjalnej i również dowodził GROM-em. Bez mała poznajemy panteon wojsk specjalnych w Polsce. Bardzo dużą wartością książki są osobiste wspomnienia mjra Kupsa, odniesienia do emocji towarzyszące jemu i jego kolegom komandosom w kluczowych i bardzo trudnych momentach dziejowych naszego kraju. Znajdujemy odniesienie do znanych nam faktów historycznych lat 70. i 80. PRL, poznajemy kulisy jednostki w różnych etapach jej funkcjonowania, przenosimy się w czasy stanu wojennego czy wizyty Jana Pawła II w Polsce – „Operacja Zorza II”. Czujemy na sobie węszący wzrok oficerów politycznych, biegamy po poligonach razem z majorem i specjalsami z bratnich Węgier i Czechosłowacji, dzierżąc w dłoniach słynny polski pistolet maszynowy wz. 1963 Rak. Trzeba wiedzieć, że Struktura 56. Kompanii Specjalnej do 1990 roku była zbliżona do radzieckich struktur Specnazu, więc niezmiennie odczuwamy na plecach oddech Wielkiego Brata. Ale jak to się w ogóle zaczęło ? Arkadiusz Kups nie urodził się fenomenem sportowym. Otóż major w dzieciństwie był cherlakiem, zagrożonym astmą oskrzelową, ze stałym zwolnieniem z wychowania fizycznego. Gdy skończył piętnaście lat, zdesperowany ojciec zaprowadził Arka do zaprzyjaźnionego trenera piłki nożnej: ‒ Zrób coś z tym chłopakiem ‒ powiedział. Kups pierwsze treningi przyjął jako kolejną formę terapii. Wytrwał jedynie dlatego, że niemal od urodzenia poddawany był przeróżnym zabiegom zdrowotnym, cierpliwie znosił leczenie. Wreszcie zafascynowała go piłka nożna, by wzmocnić mięśnie, uprawiał kulturystykę i pływanie, a w sekcji lekkoatletycznej rzucał oszczepem. Młody Arkadiusz Kups rósł w oczach i nabierał pewności siebie. Pierwsze porządne lanie sprawił kolesiowi, który obijał go dotąd, gdy tylko przyszła mu na to ochota. Takich rachunków miał do wyrównania więcej. Najgroźniejszego z prześladowców dopadł przed kościołem, akurat w chwili, gdy rodzice w tłumie ludzi wychodzili z nabożeństwa. I tak już poszło.
Podczas lektury przenosimy się z majorem na poligony i siejemy dywersję, poznajemy niezwykłego pechowca, podchorążego Jasia, który skakał z dziurawym spadochronem, żywimy się kotami i psami, uczestniczymy w wielkiej bójce ze zmecholami. Obejmujemy dowodzenie plutonem płetwonurków, bierzemy udział w ćwiczeniach grup specjalnych w rejonie Brzegu, gdzie sztab zainstalowano w kurniku i wysadzono tamę, aby później usmażyć naleśniki na berecie.
To były te komiczne momenty, jednak na poważnie szkolenie żołnierzy odbywało się w sposób unikalny jak na ówczesne standardy i jak najbardziej zbliżony do rzeczywistego. Komandosi trenowali wykonywanie zadań i skryte przemieszczanie się po terenie wroga. Wyznaczano im czas na zrealizowanie celu, a następnie powrót do jednostki. Dla utrudnienia w rejonie ich działania informowano o obecności żołnierzy miejscowe jednostki milicji, Służby Bezpieczeństwa WSW i SOK. Działania służb miały utrudnić zadanie komandosom. Ostrzegano również miejscową ludność o dezerterach, za których pojmanie i tym samym spełnienie obywatelskiego obowiązku będzie wypłacona nagroda. Zdarzało się, że komandosi kradli rowery, samochody, a nawet karetki, aby jak najszybciej się przemieszczać i wrócić do bazy w przewidzianym czasie.
Żołnierze uczyli się sztuki przetrwania w każdych warunkach, w jakich przyszłoby im walczyć. Mieli umieć samodzielnie zdobyć jedzenie, często w skrajnie trudnych warunkach. Stąd uczono ich, jak przyrządzić igliwie, rozpoznać jadalne grzyby, upolować wiewiórkę lub oprawić zwierzynę, w tym psa lub kota. Uczono ich także desantowania z samolotów, śmigłowców, szybkich łodzi i okrętów podwodnych. Trenowano, między innymi, odmianę taekwondo używaną w północnokoreańskich siłach zbrojnych, czyli kyok-sul, którą w pewnym momencie szkolenia uznano za zbyt brutalną, aby uczyć jej żołnierzy w czasie pokoju.
Na ewentualność wojny z NATO komandosi dysponowali umundurowaniem i uzbrojeniem wojsk zachodnich, dzięki czemu mieli przeprowadzać dywersję na tyłach wroga. Karabiny M16, granatniki M79, mundury, a nawet transporter opancerzony M113 otrzymano od sojuszniczych państw komunistycznych, a głównie poprzez Związek Radziecki z Wietnamu.
Na uzbrojenie naszych komandosów trafiało najnowocześniejsze uzbrojenie ludowego Wojska Polskiego. Major Kups i jego żołnierze jako pierwsi otrzymali pistolety P-64 i pistolety maszynowe PM-63 Rak. Używano noktowizorów, tłumików do karabinków AK i specjalnej amunicji o zmniejszonej prędkości początkowej. Posługiwano się radiostacjami R-350 służącymi do szybkiej telegrafii na odległość do trzech tysięcy kilometrów i R-352 do łączności między żołnierzami.
W 56. Kompanii Specjalnej duży nacisk kładziono na działania saperskie i minerskie oraz szybkie i precyzyjne strzelanie z bardzo wielu różnych typów broni. Sprawność fizyczna żołnierzy była na wybitnym poziomie, szczególnie w porównaniu z innymi jednostkami ludowego Wojska Polskiego. W skład treningu wchodziły, między innymi, kilkudziesięciokilometrowe marsze, wspinaczka wysokogórska, narciarstwo i nurkowanie.
Specjaliści byli również doskonale przeszkoleni w survivalu, który wtedy nazywał się umiejętnością przetrwania w odosobnieniu. Zdarzało się, że na dłuższe odosobnienie komandosi czasami dostawali żywe koty w workach zamiast prowiantu. W trakcie większości manewrów komandosi odgrywali rolę dywersantów, mających dezorganizować pracę przeciwnika. Umiejętności polskich komandosów doceniali również ówcześni sojusznicy, m.in. Węgrzy, Czesi i Słowacy.
Komandosi z założenia byli przeznaczeni do krótkotrwałego działania na tyłach przeciwnika. Ćwiczono metody ataku, ale już nie odwrotu. Z punktu widzenia wojskowych planistów życie niedużego liczebnie oddziału specjalnego to żadna strata. Tutaj należałoby przytoczyć słowa generała Romana Polki, że w czasie trwania Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej posiadaliśmy armię jednorazowego użytku, którą praktycznie po wykonaniu zadania spisywano na straty. Niezależnie od podejścia do wojska w tamtym okresie w PRL-u, udało się stworzyć wysoko wykwalifikowane oddziały, na których podstawie zbudowano obecne wojska specjalne, dzisiaj należące do światowej czołówki.
Gdzieś czytałem wywiad z majorem Kupsem i został zapytany: „czym dla Pana jest Ojczyzna?”.Odpowiedział: „Jeżeli ktoś ma 18 lat i marzy o tym, żeby wyjechać i zostać żołnierzem amerykańskim, to dla mnie jest to sprzedawanie się. Tam, gdzie są prochy twojego ojca, dziada, gdzie urosłeś, wychowałeś się, tam jest twoja ojczyzna. Ojczyznę trzeba czuć, czuć każdego dnia i to dla niej zakłada się mundur”. I to w mojej ocenie jest kwintesencja etosu żołnierza bez względu na formację i epokę, w której służy.
Psy pasterskie
Czy książka „Major Kups odsłania kulisy ‒ 56. Kompania Specjalna” jest tylko dla osób zainteresowanych wojskowością i siłami specjalnymi? Nie, nie tylko, to pozycja, która potwierdza, że wbrew temu, co prorokował pan Fukuyama, historia nie kończy się nigdy, a walka dobra ze złem są nierozerwalną częścią tej historii. I na zakończenie pozwolę sobie jeszcze zacytować słowa skierowane do wybitnego amerykańskiego komandosa, mojego rówieśnika i imiennika Chrisa Kyle`a, żołnierza elitarnej jednostki Navy SEALs, które usłyszał, będąc małym chłopcem, od ojca. Należy wspomnieć, że Chris Kyle był najskuteczniejszym snajperem w historii sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych, podczas misji w Iraku zastrzelił 255 osób, z czego 160 trafień zostało oficjalnie potwierdzonych przez Pentagon. Kyle był wielokrotnie nagradzany medalami za odwagę, m.in. dwa razy otrzymał Medal Srebrnej Gwiazdy i pięciokrotnie Brązową Gwiazdę. W Iraku współdziałał m.in. z GROM-em, o czym pisze w autobiograficznej książce „American Sniper” która również ukazała się w języku polskim pt. „Cel snajpera”, na podstawie książki powstał film "Snajper" (ang. American Sniper), który został wyreżyserowany przez Clinta Eastwooda. Film otrzymał 6 nominacji do Oskara.
A więc Chris Kyle usłyszał: „Są trzy gatunki ludzi: owce, wilki i psy pasterskie. Owce to ci, którzy myślą, że zło nie istnieje i nie potrafią się w ogóle obronić. Wilki są agresywne i niszczą innych ludzi, a psy pasterskie potrafią obronić siebie i innych. Ktoś ci dokucza? Skończ z nim! Ktoś dokucza twojemu bratu?! Pozwoliłeś na to?! Skończyłeś z nim?!” W tym domu nie wychowujemy owiec! W tym domu nie wychowujemy wilków. My jesteśmy psy pasterskie!”.
Książka Majora Arkadiusza Kupsa jest właśnie o psach pasterskich.
Krzysztof Turczak