Trump, pod hasłem wyzwolenia Ameryki, wypowiedział wojnę handlową całemu światu. Nawet wyspom, na których nikt nie mieszka. Pingwiny i foki muszą więc płacić Trumpowi 10 proc. A tak na serio? Pisanie w miesięczniku o cłach Trumpa jest jak relacjonowanie imprezy, z której wszyscy już dawno wytrzeźwieli i zapomnieli, kto z kim tańczył. Bo powiedzieć, że sytuacja jest dynamiczna, to nic nie powiedzieć.
Wystarczył miesiąc, a mamy za sobą zapowiedzi, zawieszenie, krach na giełdach i powrót optymizmu. Wszystkie emocje skutecznie gasi jednak prezydent Stanów Zjednoczonych wpisami w mediach społecznościowych. Nie rozjaśnia to obrazu — wręcz przeciwnie, zaciemnia. A zaczęło się od deklaracji: „Nie kupują od nas samochodów, nie kupują naszych produktów rolnych, nie kupują prawie nic, a my kupujemy od nich wszystko” – powiedział Trump, i się zaczęło.
Cła pojawiły się na wszystko. W zasadzie zapowiedział, że się pojawią, bo później je nałożył, ale ostatecznie część zawiesił. Ale tak było miesiąc temu. Teraz jest… tak samo. Kto może stracić, a kto skorzystać na wojnie handlowej ze Stanami?
Na celowniku Trumpa jest nie tylko żywność, elektronika i samochody, ale wiele innych produktów. Można przypuszczać, że sam prezydent nie wie, co konkretnie. Pewne jest, że na początku kwietnia pojawiła się lista 180 krajów, a co ciekawe — terytoriów, na które Trump nałożył cła. Znalazły się na niej także wyspy, których nie zamieszkują ludzie — między innymi położone nieopodal Antarktydy Wyspy Heard i McDonalda, zamieszkiwane przez liczne populacje pingwinów i fok.
Podczas Dnia Wyzwolenia Ameryki, jak nazwał Trump dzień ogłoszenia ceł, wprowadzono „cła odwetowe” na cały świat: 10 proc. na cały import oraz 25 proc. na samochody zagraniczne. Następnie przedstawiono listę krajów i stawek ceł, które je obejmą. W przypadku Unii Europejskiej było to 20 proc. Cła ogólne weszły w życie 5 kwietnia, zaś cła dodatkowe — dla poszczególnych krajów — 9 kwietnia. Kalendarz szybko zweryfikowało życie.
Jaki jest więc stan faktyczny? Od 3 kwietnia 2025 roku obowiązuje 25-procentowe cło na importowane do USA samochody osobowe i lekkie ciężarówki. Cła te dotyczą pojazdów pochodzących z większości krajów — z wyjątkiem Meksyku i Kanady, które są częściowo wyłączone na mocy umowy USMCA.
Jak to możliwe? Na prośbę amerykańskich koncernów motoryzacyjnych administracja Trumpa zdecydowała się opóźnić wprowadzenie ceł na import samochodów i części z Meksyku i Kanady. Cła te będą naliczane w zależności od ilości komponentów pochodzących z zagranicy, co ma na celu ochronę zintegrowanych łańcuchów dostaw. Na jak długo opóźniono ten proces? Nie wiadomo.
Dodatkowo, od 3 maja 2025 roku, 25-procentowym cłem objęto również importowane części samochodowe — w tym silniki, skrzynie biegów, akumulatory litowo-jonowe, opony, amortyzatory oraz komputery pokładowe.
O ile Polska nie eksportuje do USA gotowych samochodów, o tyle jest ważnym ogniwem w łańcuchu dostaw dla innych europejskich producentów. W 2024 roku wartość eksportu części wyniosła 311 milionów dolarów. Wiele elementów produkowanych w Polsce trafia do fabryk w Niemczech, Francji czy Czechach — a stamtąd dalej do USA.
Zatem jeśli cła uderzą w samochody produkowane w krajach europejskich, pośrednio uderzą w polską gospodarkę. Europejscy producenci będą zmuszeni zmieniać lokalizacje produkcji (np. przenosić montaż do Meksyku), przesuwać inwestycje z Polski na inne rynki, jeśli produkcja na eksport do USA przestanie się opłacać.
To uderzy szczególnie w dostawców OEM (Original Equipment Manufacturer), których zakłady są zlokalizowane w Polsce (np. Brembo, Valeo, Faurecia), a także w polskie firmy rodzinne produkujące elementy karoserii, elektronikę lub komponenty do układów napędowych.
Poza tym Polska była do tej pory atrakcyjna dla inwestorów z sektora automotive, ale w obliczu protekcjonizmu USA — to się pewnie skończy.
Według analizy Center for Automotive Research (CAR), wprowadzenie 25-procentowych ceł może zwiększyć koszty produkcji samochodów w USA o około 108 miliardów dolarów, wpływając na 17,7 miliona pojazdów.
Dla tzw. Wielkiej Trójki z Detroit (Ford, General Motors i Stellantis) oznacza to dodatkowe koszty rzędu 41,7 miliarda dolarów, a dla klientów — podwyżki o kilka tysięcy dolarów na każdym samochodzie.
Stellantis tymczasowo zwolnił 900 pracowników w USA i wstrzymał produkcję w Kanadzie oraz Meksyku. Zatrzymano produkcję aut marki Dodge i Chrysler w USA oraz Jeepów w Toluce w Meksyku.
Jaguar Land Rover zawiesił dostawy samochodów do USA — rocznie trafia tam 400 tys. aut. Volkswagen, po decyzji Trumpa, rozesłał do dealerów komunikat o zatrzymaniu transportów kolejowych z Meksyku i przeładunków statków z autami z Europy.
Mercedes również rozważa przerzucenie kosztów ceł na klientów. Niemieckie koncerny, takie jak Volkswagen, Mercedes-Benz i Porsche, są jednymi z najbardziej dotkniętych przez nowe taryfy.
A przecież Amerykanie chętnie kupują europejskie samochody. Jeśli spojrzymy szerzej na bilans handlowy UE z USA — kto i czego powinien się obawiać?
Jak się okazuje, w dziedzinie samych usług Stany Zjednoczone mają nadwyżkę handlową w wymianie z Unią Europejską, szacowaną na 71,2 mld dolarów. Wysoki deficyt dotyczy jednak wymiany towarowej.
Według oficjalnych amerykańskich danych, deficyt towarów i usług między USA a UE w 2022 roku wyniósł 131 mld dolarów. Eksport do Europy wyniósł 592 mld dolarów, a import z UE — 723,3 mld dolarów.
W 2023 roku sytuacja nieco się zmieniła. Jak podaje Eurostat, kraje Unii wyeksportowały do USA towary o wartości 502 mld euro, importując towary warte 344 mld euro. Dzięki temu Stany Zjednoczone stały się największym partnerem UE w zakresie eksportu (19,7 proc. całkowitego eksportu towarów poza UE) oraz drugim, co do wielkości partnerem importowym (13,7 proc. całkowitego importu spoza UE, po Chinach).
Najczęściej importowanym towarem ze Stanów Zjednoczonych w 2023 roku była ropa naftowa (42,4 mld euro), następnie produkty lecznicze i farmaceutyczne (32,5 mld euro), gaz ziemny, silniki i motocykle (ale nie elektryczne). Dopiero na siódmym miejscu znalazły się pojazdy silnikowe z importem wynoszącym 9,5 mld euro.
A jak wygląda bilans w branży automotive?
W 2022 roku (brakuje nowszych danych) z UE do USA wyeksportowano ponad 738 tys. pojazdów o wartości 37,4 mld euro. Z USA do UE — zaledwie 271 tys. pojazdów o wartości 8,7 mld euro. Inne dane mówią o eksporcie wartym 158 mld euro i imporcie za 62 mld euro, co daje nadwyżkę w wysokości 96 mld euro.
Portal Forsal podał, że Stany Zjednoczone były głównym odbiorcą eksportu samochodów z UE, stanowiąc 23 proc. całkowitego eksportu w 2022 roku.
Zatem blokada — a właściwie podniesienie ceł na samochody z Europy i częściowe zamknięcie rynku amerykańskiego — może przynieść europejskim producentom ogromne straty. Szczególnie markom niemieckim, które już wcześniej notowały spadki sprzedaży na rynku chińskim, liczone nie w kilku, lecz kilkudziesięciu procentach.
Unia Europejska produkuje rocznie 12,1 mln samochodów, z czego ponad 10 mln trafia na rynek wewnętrzny. Możliwy scenariusz zakłada przekierowanie eksportu na inne rynki, m.in. do Meksyku, Malezji czy Indii.
W grę mogłyby wchodzić porozumienia handlowe, podobne do tego z krajami Mercosur (Argentyna, Brazylia, Paragwaj, Urugwaj, Boliwia i kraje stowarzyszone, np. Chile, Ekwador). To jednak proces czasochłonny i obarczony ryzykiem.
Ursula von der Leyen zapowiada, że Europa jest gotowa do rozmów. Najlepszy scenariusz dla wszystkich? Cła w wysokości 0 proc.
Skoro rozmowy z administracją Trumpa są niemożliwe, UE zdecydowała się na środki odwetowe.
Po wprowadzeniu przez USA 25-procentowych ceł na stal i aluminium z UE, Komisja Europejska ogłosiła dodatkowe cła na amerykańskie towary o wartości 26 mld euro.
Środki odwetowe objęły masło orzechowe, bourbon, jeansy, motocykle, łodzie i wiele innych produktów. UE pozostawiła sobie margines konsultacyjny w celu doboru kolejnych kategorii. Wśród propozycji: stal, aluminium, tekstylia, AGD, tworzywa sztuczne, drób, wołowina, jaja, nabiał, cukier, warzywa, bourbon.
Komisja Europejska nie obawiała się, że cła odwetowe zostaną odebrane jako primaaprilisowy żart — weszły w życie 1 kwietnia.
„UE uważa, że amerykańskie taryfy są nieuzasadnione i szkodliwe, powodując szkody gospodarcze dla obu stron oraz dla gospodarki światowej. UE opowiada się za negocjacjami z USA, które byłyby wyważone i korzystne dla obu stron” — czytamy w oświadczeniu Komisji Europejskiej.
Lista towarów objętych cłami odwetowymi ma 67 stron. Znajdują się na niej m.in. drób, owoce, orzechy, soja, motocykle, jachty.
Whisky nie została objęta, m.in. z powodu obaw producentów europejskich alkoholi o ewentualny odwet. Co ciekawe, przeciwnikiem ceł odwetowych były Węgry.
Tuż po ogłoszeniu ceł w USA wybuchła panika. Apple przetransportowało z Indii do USA 600 ton iPhone’ów, by zabezpieczyć zapasy przed astronomicznymi taryfami.
Wtem… administracja Trumpa ogłosiła listę 10 kategorii produktów (w tym smartfony i komputery), na które cła będą… zniesione.
Na koniec najważniejsze pytanie: kto zyska, kto straci?
Stare przysłowie mówi: „Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta”. Ale chyba nie tym razem. Bo jeśli tym „trzecim” miałyby być Chiny, to te objęte są cłami w wysokości… 145 proc. (!)
Najpierw było 25, potem 84, a na końcu 125 proc. Po doliczeniu wcześniej obowiązujących stawek odwetowych wyszło 145 proc. Co chyba zaskoczyło nawet samą administrację Trumpa.
Kto korzysta? Na razie... kierowcy. Ceny ropy naftowej spadają.
Pytanie, jak długo potrwa 90-dniowe zawieszenie wprowadzonych ceł?
Być może efektem ubocznym wojny USA–Chiny będą niższe ceny chińskich samochodów w Polsce. Jeśli nie będą mogli ich sprzedawać gdzie indziej — będą musieli walczyć o klienta, także ceną.
Bo póki co, w Europie chińskie auta objęte są wyższymi cłami — ale tylko elektryczne. A to zaledwie ułamek ich sprzedaży.
No i zostaje jeszcze Rosja. Ciekawe — nie ma jej na liście 180 krajów i terytoriów objętych cłami. Nie ma też Białorusi.
Juliusz Szalek