Pierwiastek żeński jest we mnie wyjątkowo aktywny. Raz chcę mieć Mercedesa, innym razem brzydzę się samym pomysłem, że chciałem go mieć, by za chwilę znowu go chcieć. Kobieta zmienną jest.
Mercedes-Benz Business Cars to nazwa pionu firmy zajmującego się sprzedażą i obsługą samochodów flotowych. Właśnie takie logo dumnie, choć dyskretnie, widniało na tylnej klapie testowanego przeze mnie Mercedesa Klasy C. Mercedesa, który niczym koszula szyta przez neapolitańskiego krawca, idealnie pasuje do dumnej sylwetki biznesmena.
BlueEFFICIENCY
Pod tym pojęciem skrywa się wieloletnie doświadczenie koncernu służące zarówno satysfakcji klientów, jak i ochronie środowiska, które dla naszej firmy… Stop! Tak mógłby się zaczynać dowolny komunikat koncernu, który usprawiedliwiałby ogromne wydatki poniesione na projektowanie i wdrażanie do produkcji potwornie kosztownych samochodów „ekologicznych”, z ekologią mających niewiele wspólnego. Jednak w tym przypadku jest inaczej. BE to całkiem rozsądny program służący tylko jednemu celowi – redukcji spalania. Uzyskano to dzięki kilku elementom, takim jak: lepszy pakiet aerodynamiczny, odzyskiwanie energii z hamowania i wspomagania układu kierowniczego, zastosowaniu opon o niższych oporach toczenia czy w końcu obniżeniu masy samochodu. Wystarczy powiedzieć, że cieńsza przednia szyba to oszczędność 1,2 kg. Takiej, rozsądnej ekologii, mówię tak.
Mercedes J. Lo.
Z reguły w motoryzacji utarło się przekonanie, że piękne są kabriolety i coupe, a ładne sedany i hatchbacki. Kombi to takie brzydkie kaczątko z wielkim tyłkiem. To nadwozie dla ludzi, dla których zwrot „praktyczny” jest także częścią filozofii życiowej. Testowany Mercedes w tym nadwoziu jest jak Jenifer Lopez – niby ma dużą pupę, ale wszystkim właśnie to się podoba.
Nasza Klasa C trochę oszukuje, bo swoje ekologiczne zapędy ukryła pod motoryzacyjnym makijażem firmowego tunera, firmy AMG. Inne obręcze kół, progi i przedni zderzak. Do tego eleganckie migacze w lusterkach. Wszystko do siebie pasuje i daje ekologiczne auto o sportowym wyglądzie i praktycznym wnętrzu.
Testowany Mercedes w tym nadwoziu jest jak Jenifer Lopez – niby ma dużą pupę, ale wszystkim właśnie to się podoba
Jak w Mercedesie
Manager wyższego szczebla powinien poczuć się we wnętrzu Klasy C jak w dobrej restauracji. Wszystko jest świeże, czyste i dobrze podane, chociaż niektórzy narzekają, że wystrój trochę za smutny. Faktycznie dominuje czerń, ale umiejętnie przełamana aluminiowymi wstawkami. Piękna, trójramienna kierownica z doskonale rozwiązanym sterowaniem systemem audio i chowany automatycznie ekran to specjalność zakładu. Wszystkie podstawowe parametry podróży są podane na centralnym wyświetlaczu zamontowanym w prędkościomierzu. Sterowanie fotelami umieszczono klasycznie na drzwiach. Poza wygodą ma to jeszcze jedną poważną zaletę. Kiedy ktoś siadał czy to za kierownicą, czy to na przednim fotelu pasażera i szukając sterowania fotelem bezradnie rozkładał ręce, wtedy mogłem z dumą przyprawioną odrobiną pogardy powiedzieć: „jak to gdzie? jak w każdym Mercedesie, na drzwiach”.
Na deser zostają jeszcze łopatki przy kierownicy, które nie są tylko gadżetem, ale wymiernie pomagają np. przy hamowaniu silnikiem. No właśnie, silnik.
Wysokoprężne arcydzieło
Bardzo lubiłem charakterystykę Volkswagenowskich 130-konnych 1.9 TDI. Miały pazur, którego brakuje obecnym common railom. Także nigdy nie zapomnę 140-konnego silnika Hondy. Również BMW ze swojej dieslowskiej dwulitrówki potrafi wyczarować 170 KM i fajne wrażenia. Za to boxer Subaru ma 150 KM, ale pracuje rewelacyjnie i niemal bezwibracyjnie. Ale z silników diesla o rozsądnej pojemności ten w Mercedesie jest najlepszy. Pojemność to zaledwie 2143 cm³, ale moc to już 204 KM. I teraz najlepsze, kolega, który nazywa się moment obrotowy, a którego wielu kierowców nie docenia, stawiając go znacznie poniżej mocy. Tymczasem moment obrotowy w Klasie C wynosi 500 Nm. To właśnie on pozwala napędzić Mercedesa do 237 km/h, a pierwszą setkę osiągnąć już po 7 sekundach. Wszystkie te manewry możemy wykonywać z bagażnikiem wypchanym 690 l. bagażu.
Dzięki między innymi takiemu momentowi, pięciobiegowej, czytaj oszczędnej, automatycznej przekładni i obniżonemu współczynnikowi oporu powietrza C 250 CDI spalił średnio 7,1 litra oleju napędowego. Zobaczył to fleet manager i rzekł: „to jest dobre”, i zakupił Mercedesa do swojej floty.
Nie tak prędko
Co może powstrzymać zarządcę floty przed zakupem Mercedesów Klasy C 250 CDI BlueEFFICIENCY dla swoich managerów? Cena – 180 tysięcy polskich nowych złotych. To wszystko w tym temacie. Ale walczcie o budżety, bo to samochód warty każdej wydanej na niego złotówki.
Kto testował: Tomasz Siwiński
Co: Mercedes Klasa C 250 CDI Blueefficiency
Gdzie: Wrocław
Kiedy: 9 IX 2009
Ile: 1150 km